Uderzył kolegę w twarz. Tylko raz. Finał był tragiczny. Proces w Białymstoku
Oskarżony i ofiara byli dobrymi znajomymi. Razem pracowali, kolegowali się, robili wspólne, nie zawsze legalne, interesy.
We wrześniu ubiegłego roku pojechali do lasu, niedaleko wsi Halickie. To tam miało dojść do rozliczeń finansowych. 37-latek miał dostać pieniądze, które kumpel był mu winien w związku z kupnem samochodu. Chodziło o 700 zł.
Ale na miejscu kasy nie dostał. Zamiast zwrotu gotówki doszło do kłótni, a potem 37-latek uderzył kolegę pięścią w twarz. Ten przewrócił się i zaraz potem zmarł. Prokuratura oskarżyła sprawcę o spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, który zakończyło się zgonem pokrzywdzonego. Za to przestępstwo grozi nawet dożywocie.
Wersja oskarżonego była inna – przyznał się do zadania ciosu, ale nie do spowodowania obrażeń śmiertelnych.
Uderzyłem go raz, ale nie mocno, bo kolegi bym mocno nie uderzył. To nie mogło spowodować śmierci
– bronił się w sądzie, twierdząc, że nie miał świadomości możliwości tak tragicznego zakończenia zdarzenia.
We wtorek 1 października zakończył się proces w tej sprawie. Prokuratur zażądał kary pięciu lat pozbawienia wolności za uderzenie, które miało tragiczne konsekwencje, natomiast obrona wniosła o uniewinnienie lub złagodzenie zarzutu do nieumyślnego spowodowania śmierci.
W ostatnich słowach przed sądem oskarżony zapewniał, że nie miał zamiaru zabijać. Polskie społeczeństwo zastanawia się teraz nad granicami odpowiedzialności i momentem, w którym konflikt przeradza się w tragedię. Czy pięć lat więzienia to adekwatna kara za błąd, który kosztował życie człowieka? Odpowiedź na to pytanie poznamy już wkrótce, gdy sąd ogłosi swój werdykt.
Zatrzymani księża w Sosnowcu. Czy to pokłosie głośnej afery seksualnej?