Turyści wtargnęli do domu obcej osoby i zażądali wódki. Potem pobili gospodarza
Pan Wojciech określa wieczór 14 czerwca jednym słowem: horror. Mężczyzna od 42 lat prowadzi w Mielnie restaurację “Caro”. To, co go spotkało, było jak najgorszy film kryminalny, jak senny koszmar, który się nie kończy. Wydarzyło się jednak na jawie, w rzeczywistości.
Mimo że od dramatycznych wydarzeń minęło już kilka dni, 63-latek wciąż trzęsie się na wspomnienie tego, co zgotowała mu para turystów z Trójmiasta.
Atak na restauratora z Mielna. Zażądali wódki
— Byłem akurat sam w domu, bo żona pojechała do wnuków. Wyszedłem na taras, patrzyłem, jak nieopodal bawią się dzieci na festynie. Nagle weszła do mnie para. Byli z 6-letnim dzieckiem, ale od początku bardzo agresywnie się zachowywali. Wyzywali, żądali alkoholu. Kiedy restaurator usłyszał słowa: “dawaj wódki”, powiedział spokojnie, że tu jej nie ma. I jeśli chcą się napić, muszą zejść do lokalu, znajdującego się na dole budynku. Zeszli.
— Tej pani nalałem w kieliszek, a temu panu w szklankę. Wypił całą — relacjonuje pan Wojciech. Mężczyzna potem wyszedł zapalić papierosa. Gdy wrócił, w ręku miał młotek. Zaczął nim walić w blat bufetu. — Widziałem już, że to nie przelewki, ale nie mogłem znaleźć telefonu. Okazało się, że zostawiłem go w mieszkaniu, na górze — wspomina 63-latek.
Turyści pełni agresji. Pobili właściciela lokalu z Mielna
Cierpiący na poważne schorzenie 63-latek, który ma założoną stomię, zdołał przekonać agresorów, że musi iść do toalety na górze. Dzięki temu udało mu się odnaleźć pozostawiony tam telefon. Niestety nie zdołał już z niego zadzwonić. Kobieta cały czas go pilnowała, kazała mu znów zejść na dół. Jej partner zdążył wyjść na podwórze i w jakimś szale niszczył bambusowe kijki służące jako podpory do hodowanych przez pana Wojciecha pomidorów.
Widząc schodzącego z góry gospodarza rzucił się na niego. Po chwili dołączyła do niego kobieta. — Zacząłem krzyczeć, wzywać sąsiadów na pomoc, ale przez ten głośny festyn, nikt mnie nie słyszał — wspomina napadnięty mężczyzna. Ostatkiem sił ich odepchnął furiatów, ale ci nie odpuszczali. Gdy usiłował zamknąć drzwi, kobieta chwyciła zaostrzony bambusowy kij i przez szparę dźgała nim przerażoną ofiarę. — Robiła to z ogromną siłą. Zraniła mnie. Chciała mnie trafić w brzuch, przebić mnie. Jestem pewien, że chcieli mnie zabić — mówi mężczyzna.
63-latek walczył z parą furiatów
Napastnicy postępowali jak w amoku. Pan Wojciech, opadły z sił, puścić trzymane drzwi. — Uciekłem do drugiego pomieszczenia i wtedy udało mi się zadzwonić do rodziny. Zdołałem tylko powiedzieć zięciowi, że mnie napadnięto i żeby wezwał pomoc — z trudem mówi mężczyzna.
W tym czasie napastnicy zdołali już sforsować zamknięte na rygiel kolejne drzwi. Wytrącili ofierze telefon z dłoni, a następnie zaczęli katować starszego, schorowanego człowieka. Co działo się w tym czasie z 6-latkiem, z którym przyszly agresorzy? Malec cały czas był z nimi w domu. Chłopiec dostał do rączek telefon komórkowy matki i grał na nim, kiedy dorośli urządzali gospodarzowi lokalu prawdziwe piekło.
Na szczęście rodzina pana Wojciecha zdążyła z pomocą. Sprawcy zostali obezwładnieni. Przekazano ich policjantom, którzy też przyjechali na miejsce. Wezwani ratownicy z pogotowia zabrali skatowanego restauratora do szpitala. Para po wytrzeźwieniu na komendzie policji w Koszalinie usłyszała zarzuty. — Według ustaleń, 40-letni mężczyzna miał w organizmie ponad 3 promile alkoholu. 25-letnia kobieta odmówiła poddania się badaniu trzeźwości. Parze postawiono zarzut pobicia, za co grozi im do 5 lat więzienia. Decyzją prokuratury przebywają na wolności pod dozorem policji – informuje asp. Izabela Sreberska z policji w Koszalinie.
Ofiara się boi, a jej kaci się bawią
Para ma wprawdzie zakaz zbliżania się do swojej ofiary, ale pan Wojciech i tak drży, że mogą do niego wrócić. — Boję się — mówi wprost. — Grożono mi śmiercią, a w trakcie bijatyki, ten mężczyzna wsadził mi palec w oczodół. Kobieta krzyczała, że ma mi wyciągnąć oko — dodaje. Jak mówi, jego kaci dalej bawią się w Mielnie. — Jeśli zaatakowali mnie, to znaczy, że innych też mogą. Cieszę się, że żyję, ale to, co przeżyłem, było makabrą — mówi ze łzami w oczach mężczyzna. Jego rodzina robi wszystko, by oprawcy znaleźli się jednak za kratami.
— Walczę już od kilku dni, ale od policji cały czas słyszę, że nie mamy żadnych podstaw do obaw, a jeśli te obawy się pojawią, to mamy dzwonić na 112. Przecież oni usłyszeli zarzut pobicia, moim zdaniem powinni trafić za kratki pod zarzutem usiłowania zabójstwa — mówi pani Olga, córka ofiary.
Z informacji, jakie docierają do rodziny zaatakowanego mężczyzny, wynika, że para pojawiła się w Mielnie w sobotę i zaraz po tym, jak rozgościła się w wynajętym pokoju, ruszyła się bawić. 40-latek i jego towarzyszka wrócili tam dopiero we wtorek, gdy policjanci wypuścili ich po 48-godzinnym pobycie w izbie zatrzymań. W tym czasie po dziecko kobiety, które trafiło do pogotowia opiekuńczego, miał przylecieć z Oslo jego ojciec.
Poparzyli dziecko zupką. Odpowiedzą za to przed sądem
Ukrainiec, który chciał zabić ochroniarza uciekł z poprawczaka
/12
Gryń Przemysław / newspix.pl
Pan Wojciech mówi, że cudem chyba przeżył ten atak.
/12
Gryń Przemysław / newspix.pl
Do horroru doszło w Mielnie.