Tajemnicza śmierć Piotra z Poznania. Leżał martwy na schodach przy lotnisku
Piotr był kucharzem z filozoficznym zacięciem. Mieszkał w Poznaniu, wcześniej prowadził restaurację, która nie przetrwała pandemii. Dlatego wyjechał na Islandię, pracował w gastronomii, oszczędzał. Niedawno zaplanował wakacje w Polsce. 2 czerwca wylądował w Gdańsku.
Już w samolocie było coś nie tak
Ale już w samolocie coś było nie tak. Jak wynika z ustaleń serwisu trojmiasto.pl, załoga wezwała służby. Mężczyzna miał 3,65 promila alkoholu. Pijany, agresywny, awanturował się – tak przynajmniej opisał to pilot. Straż Graniczna wezwała policję. Piotr trafił do izby wytrzeźwień.
Spędził tam 17 godzin. Gdy wyszedł, dostał jeszcze mandat 500 zł za zachowanie w samolocie. Przyjął go bez słowa.
Potem wrócił na lotnisko, by odebrać bagaż, którego nie zabrał ze sobą do izby wytrzeźwień. Z mężczyzną nie było kontaktu. Nie miał już wtedy telefonu. Mógł go zgubić w samolocie, podczas interwencji służb albo później, w pogotowiu socjalnym.
Miał bilet na pociąg. Jego ciało znaleziono o 4.20
Piotr miał bilet na pociąg. Ostatni z lotniska odjeżdżał o 22:40. Nie zdążył. Jego ciało znaleziono kilka godzin później, o godz. 4.20, na schodach prowadzących na peron przystanku PKM Port Lotniczy.
Żadnych śladów walki, żadnych świadków. Kamery monitoringu nie obejmowały miejsca, gdzie się znajdował. Prokuratura mówi: bez udziału osób trzecich. Ale rodzina pyta: co się stało z jego telefonem? Dlaczego nie zdążył na pociąg? I gdzie był przez ostatnie godziny?
Sekcja zwłok ma odpowiedzieć na pytanie, czy to był zawał, udar, czy może coś jeszcze. Póki co, jedno jest pewne: Piotr z Islandii już nie wróci.
(Źródło: trojmiasto.pl, Fakt)
/1
– / Google Street View
Dramat w okolicach gdańskiego lotniska. Znaleziono ciało 35-latka.