Makabryczna zbrodnia w Dębicy. Andrzej K. wyszedł z więzienia po 25 latach
Dziś, po 25 latach, morderca opuścił więzienie. A na osiedlu wróciły tamte obrazy – niewyobrażalne okrucieństwo, dramat dziecka, ale też wspomnienia o podejrzanym towarzystwie, dziwnym zachowaniu oprawcy i nawet opowieści o rzekomych satanistycznych rytuałach. Jedno się nie zmieniło: nikt nie chce mieć go znów za sąsiada.
Jedna z mieszkanek bloku pamięta ten dzień dokładnie, to był 1 maja 2025 r. – Szłam do kościoła, pierwszy czwartek miesiąca – opowiada z przejęciem w głosie.
– Spojrzałam na schody klatki i on tam siedział. Nie wyglądał na bezdomnego. Ostrzyżony, całkiem schludnie ubrany, z tobołkiem przy sobie. Zamarłam. Pierwsza myśl? To musi być Andrzej – mówi. Prosi o anonimowość. – Nie przyjrzałam mu się dobrze. Dopiero później ktoś powiedział, że w więzieniu stracił oko. Nie zauważyłam wtedy, czy rzeczywiście tak było.
Potem inni mieszkańcy osiedla też go widzieli. Mówią, że chodził, zaglądał, pytał o ludzi. Dopytywał o dawnych sąsiadów. Potem zniknął. Ale wśród starszych mieszkańców bloku pozostał niepokój. – Na pewno lepszy nie wrócił – stwierdzają z przekąsem.
Nie wszyscy wierzą w jego winę
Choć dalej na osiedlu słychać też inne głosy – mniej podszyte strachem. Są tacy, którzy wierzą, że Andrzej K. wziął winę na siebie. Że ktoś mu pomógł i nie działał sam. – Nie wiem, czy to był tylko on. Nikt nie widział, ale wielu mówi – słyszymy.
Dzieciństwo pełne przemocy
Andrzej K. dorastał na ul. Robotniczej. Jedynak. Matka zmarła na raka, ojciec zaglądał do butelki. Była przemoc, były ucieczki do sąsiadów. – Matka go chroniła, jak mogła. Ale po jej śmierci przepadł – wspomina jedna z sąsiadek.
Potem przyszedł bunt. Alkohol, narkotyki, szemrane towarzystwo. – Prawie wszyscy z tej jego ekipy już nie żyją – mówi mieszkaniec. – On został. I zrobił to, co zrobił.
Zabawa czy coś więcej?
Ludzie pamiętają, że czasem wynosił stół na podwórko. Odprawiał coś, co wyglądało jak msza. Dla nastolatków – zabawa. Dla starszych – dziwactwo. – Później niektórzy mówili, że to było jakieś satanistyczne. Bo on zawsze słuchał ciężkiej muzyki, chodził na czarno. Mówili na niego “Nurek” – opowiada sąsiad. – Ale wtedy nikt nie przypuszczał, że to może pójść tak daleko.
Zniknięcie chłopca
Do zbrodni doszło 29 kwietnia 2000 r., w sobotę. 12-letni Łukasz nie wrócił do domu. Tego dnia spędzał wolny czas w pobliskim parku i grał w kapsle. Tak go zapamiętali koledzy. Rano w niedzielę w lokalnym kościele ksiądz ogłosił, że zaginęło dziecko. W parafii zawrzało. Ludzie zaczęli mówić, ktoś sobie przypomniał dziwne zachowanie Andrzeja K. – Podobno rzucał aluzje i mówił coś o “zupie z trupa”. Wtedy jeszcze nie wiedziano, co dokładnie miał na myśli — wspomina pan Ryszard, mieszkaniec osiedla.
Makabryczne odkrycie
Dopiero anonimowy telefon naprowadził policję na trop. Funkcjonariusze weszli do mieszkania Andrzeja K. na parterze i zobaczyli horror. Krew na ścianach i czarne reklamówki ze szczątkami dziecka.
Wyznanie i motywacja
Andrzej K. miał wtedy 26 lat. Nie uciekł. Sumienie zagłuszał alkoholem. W chwili zatrzymania miał trzy promile we krwi. Przyznał się. Powiedział, że był wściekły, bo chłopiec nie miał pieniędzy za kasety do nauki angielskiego, które mu wcześniej obiecał. Właśnie tą obietnicą zwabił Łukasza do mieszkania. Gdy wystraszone dziecko chciało uciec, otrzymało serię ciosów. Morderca atakował swoją ofiarę kilkakrotnie butelką, popielniczką, bił pięściami. Śrubokrętem zadał 14 ran w głowę i dziewięć w klatkę piersiową.
Na procesie wyszło na jaw, że od dawna rozważał taki czyn. Chciał trafić do więzienia. Bo tam jest ciepło, dają jeść, nie trzeba walczyć o przetrwanie. – Już wcześniej kiełkowała w nim myśl o morderstwie – zauważył podczas rozprawy sędzia.
Rodzina ofiary nie może zapomnieć
Ojciec Łukasza nie pogodził się z wyrokiem. – Domagam się dożywocia. Ten człowiek nie może już nigdy być wolny – mówił wtedy w sądzie. Ale mimo kilku procesów, 25 lat pozbawienia wolności pozostało najwyższą karą.
Ojciec 12-latka zmarł kilka lat temu. Została matka i rodzeństwo. Matka nie chce wracać do tamtych dni. – Sprawa zamknięta – mówi krótko. Dodaje, że nie czują zagrożenia, obaw, pretensji. Prosi, by więcej już nie pytać.
Chłopiec z porcelanowej ramki
Na cmentarzu w Dębicy stoi prosty grób. Szara płyta, znicz, kilka wypalonych świeczek. I napis: “Zginął śmiercią męczeńską”. Na zdjęciu Łukaszek w jasnym sweterku, z przylizaną grzywką i spojrzeniem, które niczego się nie boi. Patrzy z porcelanowej ramki wprost na tych, którzy przychodzą, milkną i nie wiedzą, co powiedzieć.
Pod spodem słowa od rodziców. Te, których nikt nie chciałby nigdy napisać:
Bóg Cię zabrał do Swej Chwały, a nam smutek, żal i łzy pozostały.
– Nawet dziś nie umiem patrzeć na to zdjęcie zbyt długo. On patrzy prosto w oczy. A my wszyscy uciekamy wzrokiem – mówi sąsiadka. – Czasem myślę, jak bardzo ten malec musiał się bać. Jak potwornie cierpiał.
Awiza wciąż przychodzą na stary adres
Po zbrodni mieszkanie zostało sprzedane przez spółdzielnię. Mieszkańcy mówią, że kupiła je pewna kobieta, ale z czasem wyprowadziła się do córki. Teraz lokal stoi pusty, czasem tylko ktoś się tam pojawi. Dla sąsiadów to miejsce zawsze będzie przypomnieniem o tragedii.
– Nawet rozmawiałam o tym z księdzem, kiedy był po kolędzie – mówi sąsiadka z góry. – Uspokajał, że przecież na drogach też giną ludzie, a mimo to przechodzimy obok krzyży bez lęku. Nie ma się czego bać.
– Ale mnie zawsze serce kołacze, czuję niepokój – przyznaje mieszkanka klatki. Dodaje, że przez te wszystkie lata do skrzynki wciąż przychodziły listy i awiza zaadresowane do Andrzeja.
– A teraz… teraz wrócił prawdziwy strach. Bo ten, kto przyniósł tu zło, znów jest wolny – dodaje z trwogą.
Oficjalne dementi, nieoficjalne obawy
Policja uspokaja: – Osoba, o której mówimy, obecnie nie przebywa w Dębicy ani nawet na terenie województwa podkarpackiego – stwierdza podkom. Jacek Bator, rzecznik Komendy Powiatowej Policji w Dębicy.
Nieoficjalnie mieszkańcy słyszeli, że Andrzej K. może przebywać w jednym z ośrodków zamkniętych w województwie małopolskim. – I oby tam został – mówią zgodnie.
“Fakt” skierował zapytania do Sądu Okręgowego w Tarnowie, który wcześniej orzekał w sprawie zabójcy oraz do odpowiednich instytucji. Do momentu publikacji nie otrzymaliśmy odpowiedzi.