Huk zamykających się za mną stalowych drzwi. Nigdy tego nie zapomnę. Wchodzisz do celi i zaczyna się zupełnie inny świat. Kończy się swoboda i sprawczość. Zaczynają się procedury. Obowiązuje surowy nakaz podporządkowania się więziennemu regulaminowi. Nie masz już nic do powiedzenia. W celi kończy się normalne życie. Nikomu nie życzę, by tam trafił.
Skazaniec, który utknął za murami więzienia na dłużej, musi odczuwać naprawdę dojmującą samotność. Siedziałem tylko jeden dzień, a już czułem się tak, jakby mi brakowało tlenu. Owszem, zrobiłem to na własne życzenie. Tak, miałem świadomość, że mogę sobie za chwilę po prostu wyjść. To był przywilej, dzięki któremu godziny spędzone w celi, były znośne. Ale to była pewna nauka. Wiem już, że brak możliwości opuszczenia celi, kiedy się chce, może być udręką. Opowieści stałych “bywalców” zakładów karnych o tym, jak to kolorowo i głośno potrafi być za kratami, można między bajki włożyć.
Przez jeden dzień doświadczyłem na własnej skórze, co czuje człowiek, który idzie odbywać wyrok. Chcąc nie chcąc przyjrzałem się też dobrze pracy, którą wykonują funkcjonariusze Służby Więziennej. I powiem wprost — nie mają łatwo.
– Tu się nie negocjuje. Tutaj panują twarde zasady. Wszystko musi chodzić jak w zegarku, bo w przeciwnym razie więźniowie weszliby nam na głowę – mówił do mnie pracownik aresztu. To był jeden z tych tzw. normalnych komunikatów, który do mnie skierowano w dniu odsiadki. Gdy już założyłem więzienny drelich, mówiono do mnie już inaczej…
“Zabieraj to i idziemy na oddział”
Zanim trafiłem na oddział do swojej celi, musiałem przejść przez liczne procedury. Najpierw zostałem przeszukany i musiałem zostawić wszystko, co miałem przy sobie. W celi nie możesz mieć nic oprócz rzeczy, które dostajesz w więzieniu. Reszta zostaje w depozycie i można je odebrać dopiero przy wyjściu na wolność. Potem formalności. Stos papierów i licznych rozmów z psychologami, wychowawcami itp. Następnie zostałem zaprowadzony do magazynu z odzieżą skarbową. Tam dostałem podstawowy zestaw więzienny: koce prześcieradła, poduszkę, papier toaletowy, szczoteczkę do zębów i naczynia do obiadu. Przebrałem się w pasiak i ruszyłem przed siebie. – Zabieraj to i idziemy na oddział – krzyknął do mnie strażnik.
Funkcjonariusz, który prowadził mnie korytarzem, niewiele mówił. Każdy jego krok, każdy ruch klucza przy kolejnym zamku był jednak wyraźnym sygnałem, że rytm życia w areszcie wyznacza regulamin.
Cela, do której trafiłem, była dokładnie taka, jaką widziałem wiele razy w filmie – łóżka z metalowymi ramami, stolik, krzesła, niewielkie okno z kratami. Zaskoczyła mnie jednak cisza, która przerywana była stukotem kroków na korytarzu i dźwiękiem kluczy otwierających poszczególne cele.
Czas spędzony w środku dłużył się w nieskończoność. Jakbym był w innym wymiarze. Na wolności ludzie nie zwracają na to uwagi. Tu każda minuta się ciągnie. Po dłuższym czasie spędzonym w celi człowiek zaczyna odczuwać brak podstawowych rzeczy: telefonu, swobodnej rozmowy, możliwości wyjścia chociażby na krótki spacer, kiedy tylko zechce. Każda czynność – posiłek czy wyjście na spacerniak — ma swoje ściśle określone ramy. Ty nie decydujesz tam o niczym. Ktoś, kto siedział kilka lat, opuszczając mury więzienia, musi nauczyć się żyć na nowo. Ludzie tracą poczucie sprawczości.
Byłem szczęśliwy opuszczając mury więzienia. Nikomu nie życzę, by tam trafił
Kiedy po kilku godzinach drzwi od celi znowu się otworzyły i mogłem opuścić areszt, poczułem ulgę i lekkość, jaką daje wolność. Zwykłe wyjście na ulicę, hałas miasta, możliwość zrobienia kroku w dowolnym kierunku. To wszystko po prostu sprawiało mi prawdziwą przyjemność.
Ten dzień za kratami uświadomił mi, jak wielkim przywilejem jest decydowanie o sobie.
Był poszukiwany listem gończym. Jest tak rozpoznawalny, że sam zgłosił się na policję
Jak żyją cudzoziemcy w polskich więzieniach? Pochodzenie i religia to nie największy problem