Zatrzymanie męża Beaty Klimek. Jego partnerka komentuje
Ta wiadomość zelektryzowała wszystkich, którzy od sześciu miesięcy śledzą sprawę tajemniczego zaginięcia Beaty Klimek. We wtorek, 8 kwietnia, policja zatrzymała męża kobiety. Jan K. został wyprowadzony ze swojego domu w Poradzu w kajdankach.
Zatrzymanie męża Beaty Klimek
Jak się jednak okazało, zatrzymanie Jana K. nie miało związku z zaginięciem jego żony. Chodziło o sprawę dotyczącą znęcania się nad ich dziećmi.
Jeszcze niedawno “Fakt” rozmawiał z siostrzenicą Beaty Klimek na temat relacji, jakie są między trójką adoptowanych dzieci pary, a ich ojcem. Pani Olga, u której rodziców przebywa obecnie rodzeństwo, postawiła sprawę jasno: – Oni w ogóle o niego nie pytają – wyjawiła. — Ale bardzo często pytają o mamę i jest to bardzo trudne, bo nam samym jest ciężko w tej sytuacji, a co dopiero muszą czuć tak małe dzieci. Nie potrafię sobie tego wyobrazić – przyznała pani Olga.
Gdy padło pytanie o to, czy rodzina zaginionej dobrowolnie oddałaby dzieci ojcu, wybrzmiała stanowcza odpowiedź:
Absolutnie nie. Mamy nadzieję, że sąd podejmie decyzję adekwatną do sytuacji odnośnie do dzieci, że dzieci też będą mogły zdecydować, gdzie będą chciały zostać
– podkreśliła siostrzenica zaginionej 47-latki.
Czytaj też: Rewelacje męża Beaty Klimek o niemieckich roszczeniach wobec zaginionej. “Chodziło o kwotę ok. 30 tys. zł”
Nagły zwrot w sprawie męża Beaty Klimek. Zwolniono go z aresztu
W środę, 9 kwietnia, mężczyzna został doprowadzony do Prokuratury Rejonowej w Łobzie, gdzie usłyszał zarzut znęcania się nad trojgiem adoptowanych dzieci. Nie przyznał się do winy i złożył wyjaśnienia.
— Z uwagi na treść złożonych wyjaśnień przez podejrzanego, prokurator zlecił czynności mające na celu weryfikację jego linii obrony i po zrealizowaniu tych czynności zostanie podjęta decyzja w przedmiocie środków zapobiegawczych, izolacyjnych lub wolnościowych – tłumaczył w rozmowie z “Faktem” rzecznik Prokuratury Okręgowej w Szczecinie prokurator Łukasz Błogowski.
W środę po południu w sprawie nastąpił zwrot. Mąż Beaty Klimek został zwolniony z aresztu.
Prokuratura po weryfikacji linii obrony Jana K. podjęła decyzję o zwolnieniu go z aresztu. Zastosowano wobec niego środki wolnościowe w postaci dozoru policji dwa razy w tygodniu oraz poręczenia majątkowego w wysokości 20 tys. zł pod zastaw samochodu
– powiedział w rozmowie z “Faktem” prokurator Łukasz Błogowski.
Janowi K. zabroniono także kontaktować się z pokrzywdzonymi dziećmi i zakazano mu opuszczać kraj.
Partnerka Jana K. komentuje jego zatrzymanie
Oburzenia całą sytuacją nie kryje obecna partnerka mężczyzny, Agnieszka B. Kobieta zapewnia, że Jan K. nigdy nie znęcał się nad dziećmi, a oskarżenia pod jego adresem są jej zdaniem zemstą ze strony siostry zaginionej Beaty Klimek i jej męża — brata Jana K.
— To jest totalna bzdura. Zawiadomienie na temat rzekomego znęcania się nad dziećmi złożono, gdy dzieci były już u pani Katarzyny [siostry Beaty Klimek — red.], nie było wcześniej żadnych zgłoszeń, ani Niebieskiej Karty. Zawiadomienie złożyła siostra pani Beaty, jak dzieci były u nich. To, co ta rodzina robi to poważne oskarżenie, a za bezpodstawne oskarżenie mogą odpowiadać przed sądem. My tego tak nie zostawimy — mówi “Faktowi” Agnieszka B.
Na pytanie, czy Jan K. spodziewał się zatrzymania w sprawie znęcania się nad dziećmi, odpowiada stanowczo, że nie.
Beata Klimek była ofiarą przemocy? “Policja interweniowała kilka razy”
Bliscy zaginionej Beaty Klimek twierdzą, że nie tylko dzieci, ale również ona sama była ofiarą przemocy ze strony swojego męża. W grudniu ub. r. w rozmowie z “Faktem” opowiedzieli o gehennie, jaką kobieta miała przeżywać w czterech ścianach swojego domu, zanim doszło do jej tajemniczego zaginięcia.
— Tam przemoc psychiczna była na sto procent. Wiele osób pyta, gdzie my wtedy byliśmy i dlaczego my jej wtedy nie pomogliśmy? Ale jeśli w domu jest przemoc, to wiedzą to tylko te dwie osoby. My się tak naprawdę dowiedzieliśmy o tym dopiero, jak Beata rozstała się z Janem, już po tym, jak on ją zostawił, czyli w kwietniu zeszłego roku — mówiła w rozmowie z “Faktem” Ola Klimek, siostrzenica zaginionej pani Beaty.
Kobieta opowiedziała wówczas swojej najbliżej rodzinie ze szczegółami o przemocy, jakiej miała doświadczać na co dzień w swoim domu.
— Ona wtedy przyszła do nas i wszystko tak jakby z niej zeszło. Wszystko wtedy opowiedziała dokładnie jak było. Beata mówiła, że bała się męża, że bardzo się go bała, bo przychodził do niej z awanturami. Ona nie chciała, żeby to wszystko widziały dzieci. Te awantury nieraz naprawdę były bardzo poważne. Z tego, co mówiła Beata, to on był w stanie zrobić wszystko. Myślę, że mogło tam dochodzić do rękoczynów. Odsłuchiwałam nagrania tych awantur, bo Beata je nagrywała. Jan zachowywał się dosłownie jak w transie, jakby coś go opętało i był w takim szale, że mógłby zrobić po prostu wszystko — opowiadała siostrzenica pani Beaty.
Z jej relacji wynika, że policja kilkakrotnie była wzywana na interwencję do domu państwa Klimków w związku z awanturami między małżonkami.
— Trzy razy na pewno. Za każdym razem z powodu awantury. I za każdym razem to Beata wzywała policję. Te interwencje zazwyczaj kończyły się załagodzeniem sytuacji i to wszystko. Największa awantura była o to, że Jan nie chciał oddać Beacie kluczy do kotłowni. Ona wtedy musiała grzać wodę w garnkach dla siebie i dzieci, żeby się wykąpać, nie mieli też ogrzewania. Jan zabrał klucze do kotłowni, bo Beata zmieniła zamki w swojej części domu, dlatego że wchodził tam pod jej nieobecność. Policjanci po przyjeździe powiedzieli tylko, że mają się wymienić kluczami i tyle. Ja dalej jestem w szoku, bo po zaginięciu Beaty jako pierwsi przyjechali tutaj policjanci lokalni, którzy doskonale wiedzieli, jaka był sytuacja. Mówili między sobą: ale tu się patologia dzieje. No to, skoro tu się patologia dzieje, a zaginęła kobieta, to dlaczego tak długo prowadzono tylko czynności poszukiwawcze, a nie wszczęto śledztwa? To jest nielogiczne — uważa Ola Klimek.
A jak do zarzutów o stosowaniu przemocy wobec żony odnosi się Jan Klimek? Mężczyzna kategorycznie temu zaprzeczył.
— Nigdy w życiu coś takiego nie miało miejsca. Ja nigdy na żonę nie powiedziałem złego słowa. Ludzie mówią, że ją wyzywałem, że nie może mieć dzieci. Nigdy w życiu nic takiego nie powiedziałem. A tym bardziej że rękę podniosłem? Mi ta ręka chyba by uschła. W żadnym wypadku nic takiego nie było — zapewniał w rozmowie z “Faktem” Jan Klimek.
Jak zatem tłumaczył policyjne interwencje w swoim domu?
— Raz była interwencja policji, bo zamknąłem kotłownię, ponieważ moja żona paliła w piecu śmieciami — butami, ciuszkami, wszystkim. Była nawet sytuacja, że się komin zapalił, a ona sobie nic z tego nie robiła. Dlatego zamknąłem kotłownię i powiedziałem, że tylko moi rodzice będą rozpalali w piecu. Woda ciepła była z bojlera. I dzielnicowy o tej sytuacji dokładnie wie, bo ja mu to zgłaszałem — opowiadał nam Jan Klimek.
Wyjaśnił, że kolejna interwencja policji miała związek z sytuacją, kiedy zabrał swoją najmłodszą córkę Zuzię do mieszkania, które wynajmuje wraz z nową partnerką Agnieszką B.
— Beata wtedy zagroziła, że jak będę w pracy, to ona przyjedzie z policją do mojej partnerki i zabierze Zuzię. Nie chciałem narażać dziecka na taką sytuację, więc przyprowadziłem córkę do żony. Beata wtedy powiedziała, że ja robię burdę i zadzwoniła po policję. Ja mam to wszystko nagrane na telefonie i ja jestem czysty. Ja nie robiłem żadnych burd. Jak żona zaczynała krzyczeć, to ja wychodziłem z domu — zarzekał się Jan Klimek.
Jak twierdzi, w związku z awanturami, do których dochodziło między nim a jego żoną, sam chciał wystąpić do policji o wszczęcie procedury “Niebieskiej Karty”.
— Beata nie miała “Niebieskiej Karty”, bo ja chciałem ją założyć. To było wiosną tego roku. Jednak pan dzielnicowy mnie przestraszył, dlatego ja tej karty nie założyłem. Powiedział, że dzieci mi zabiorą do ośrodka. Ja nie znałem przepisów, nie wiedziałem, na jakiej zasadzie to działa. Dzielnicowy wiedział dokładnie jaka jest sytuacja, bo ja mu mówiłem. Byłem i w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie, i w opiece społecznej i w każdej instytucji na terenie Łobza mówiłem, co się w domu dzieje, co żona wyprawia. Wszędzie mnie odesłali — podkreślał mąż zaginionej 47-latki.
O komentarz w sprawie policyjnych interwencji w domu państwa Klimków zwróciliśmy się do rzeczniczki Prokuratury Regionalnej w Szczecinie.
— Prokurator nie udziela żadnych informacji w tej sprawie — przekazała wówczas “Faktowi” prok. Małgorzata Wojciechowicz, rzecznik prasowy Prokuratury Regionalnej w Szczecinie.
Zaginięcie Beaty Klimek
Poszukiwania Beaty Klimek (47 l.) trwają już ponad sześć miesięcy. Mieszkanka Poradza (gm. Łobez, woj. zachodniopomorskie) 7 października około godz. 7.00 odprowadziła trójkę dzieci na szkolny autobus i miała jechać do pracy na godz. 8:00. Nigdy tam jednak nie dotarła.
Szefowa zaniepokojona nieobecnością 47-latki w pracy próbowała się do niej dodzwonić. Wówczas był jeszcze sygnał łączenia, ale połączenie nie zostało odebrane. Po godz. 8.40 telefon kobiety był już nieaktywny. Samochód, którym zazwyczaj pani Beata jeździła do pracy, został przed domem. Nie było w nim jednak ani jej torebki, ani telefonu.
Kobieta mieszkała razem ze swoimi teściami w dwukondygnacyjnym budynku w Poradzu. Była w trakcie rozwodu z mężem. Para rozstała się po 26 latach małżeństwa. Mężczyzna związał się z nową partnerką i ponad rok temu wyprowadził się z domu do pobliskiego miasta Łobez.
Bliscy kobiety, a także lokalna społeczność są przekonani, że kobieta padła ofiarą przestępstwa. Swoje podejrzenia kierują na męża 47-latki. Mężczyzna kategorycznie zaprzecza jednak, żeby miał cokolwiek wspólnego z zaginięciem żony.
Czytaj też: Tak służby przeczesują posesję Jana Klimka. Jego partnerka nie wytrzymała. “Świnie!” [FILM]
Czytaj też: Mąż Beaty Klimek zatrzymany. Usłyszał zarzut znęcania się nad dziećmi